Criar um Site Grtis Fantstico
Battle Royale avec sous-titres QHD

Tanuki-Manga

x Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.

Wyszukiwarka recenzji

Menu nawigacyjne

Ocena recenzenta

Ocena redakcji

Ocena czytelników

Recenzje tomików

Top 10

Battle Royale

Wydanie oryginalne: 2000-2006

Liczba tomów: 15

Wydanie polskie: 2012-2015

Liczba tomów: 15

Tytuły alternatywne:
  • バトル・ロワイアル

„Czy mógłbyś zabić swojego najlepszego przyjaciela?”. Mangowa adaptacja bestsellerowej powieści, okrzykniętej thrillerem wszechczasów! Prawdziwe cudo.

Dodaj do: Wykop.pl

Recenzja / Opis

W kwietniu 1999 roku światło dzienne ujrzała Battle Royale – kontrowersyjna książka autorstwa Koushuna Takamiego. Z miejsca podbiła serca czytelników i stała się bestsellerem. Na efekt tego sukcesu nie trzeba było długo czekać; pod koniec 2000 roku ukazały się dwie adaptacje; premierę miał film i ruszyła serializacja mangi. Co było przyczyną sukcesu oryginału i jego adaptacji? Zdecydowanie pomysł na fabułę i w każdym przypadku wyborna realizacja. Battle Royale opowiada o losach czterdziestu dwóch zwycięzców wielkiego losowania. Ale nie chodzi o los na loterii czy audiotele; chodzi o najgorszą rzecz, jaka może ci się przytrafić, jeśli uczęszczasz do liceum w alternatywnej wersji Japonii – policyjnym państwie, pogrążonym w kryzysie ekonomicznym i moralnym. Ci zwycięzcy to licealiści, którzy, wylosowani spośród wszystkich klas swojego rocznika, w ramach „Programu” zostają zmuszeni do wzięcia udziału w niecodziennej grze. Na czym ona polega? To proste – „zabijaj albo daj się zabić”. Uczestnicy zostają osadzeni na odciętej od świata, wyludnionej przez wojsko, wyspie. Mają przez trzy dni zabijać się wylosowaną bronią – aż przy życiu zostanie tylko jedna osoba. Jeśli ocalałych będzie więcej, umieszczone na szyjach uczniów specjalne obroże wybuchną i zginą wszyscy. Dodatkową atrakcją są cyklicznie pojawiające się „strefy zagrożenia”, o których miejscu i godzinie pojawienia się informuje „wykładowca” (podobnie jak o nazwiskach zabitych). Przebywanie na terenie strefy kończy się wyżej wspomnianą detonacją. Chore? Tak. Dobre? Nie. Genialne.

Koncepcja na fabułę jest świetna, wspaniała. Po prostu powala. Jeden z najciekawszych pomysłów z jakim miałem do czynienia nie tylko w mangach i anime, ale w jakiejkolwiek formie przekazu. A jak wygląda to w praktyce? Ano tak, że mamy do czynienia z jednym długim pasmem epickich scen, klimatycznych retrospekcji i przyprawiających o palpitację serca motywów. Sam pomysł na „grę w zabijanie” wbrew pozorom nie jest pretekstem do ukazywania kolejnych scen mordu. Owszem, jest pretekstem – ale do zaprezentowania studium ludzkich instynktów, zachowań i patologii. A tak się składa, że nawet z najbardziej zagorzałego humanisty wychodzi bestia, kiedy idzie o przetrwanie, a koncepcja „Programu” idealnie się do ukazania tego nadaje. Trzeba zauważyć, że klasa, której zmagania śledzimy, składa się z naprawdę zapadających w pamięć indywidualności. Patrząc na parę przypadków można z czystym sumieniem stwierdzić, iż spokojnie starczyłoby materiału na co najmniej dwa „evangeliony”. Jednak postaci cechujących się socjopatią i innymi schorzeniami psychicznymi nabytymi w skutek traumatycznych przeżyć jest w sam raz – na tyle, by nie kręcić nosem i nie stwierdzić z pełnym przekonaniem, że to klasa specjalna. Większość to normalna młodzież, która pierwszy raz styka się ze złem tego świata uczestnicząc w tej chorej zabawie. I to właśnie jest najlepsze. Naturalnie z tego właśnie powodu nie każdy uczeń tej pechowej klasy będzie „grał”, by wygrać.

Skoro już poruszyłem kwestię postaci – są niezwykle różnorodne. Każda, której poświęcono chociaż przysłowiowe pięć minut, ma niepowtarzalny charakter. Właściwie wszystkich ukazano i poprowadzono w sposób wzorowy; zapadają w pamięć i mają tendencję do udanego podboju rankingu ulubionych mangowych bohaterów czytelnika. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Są przekonujący jako ludzie. Dorastają do zwalającej z nóg fabuły. Świetnie prezentują się ich bardzo klimatyczne retrospekcje, idealnie wplecione we właściwą akcję zarówno jeśli chodzi o ich treść, jak i czas, w którym się pojawiają. Dobrze skonstruowane osobowości, dopracowane historie i poczynania w trakcie „gry” tylko potęgują napięcie, towarzyszące czytaniu mangi. Do bohaterów można się naprawdę przywiązać. Są kolejnym perfekcyjnym elementem genialnej całości, który czyni lekturę Battle Royale tak intensywnym i niezapomnianym przeżyciem. Chyba oczywiste jest to, że uważam, iż w kwestii bohaterów manga zasługuje na najwyższą możliwą ocenę i taką też ode mnie otrzymuje. Wracając do kwestii fabuły; nie jest tak, że sam tylko pomysł jest bajeczny – w niczym nie jest gorsza jego realizacja. Zaskakujące zwroty akcji, świetnie budowany klimat – to tutaj norma. Wyżej wspomniałem również o bardzo udanych retrospekcjach – oprócz głównego wątku również poszczególne historie „graczy” są więcej niż udane. Dodając do tego sceny akcji, którym poświęcę osobny akapit, otrzymujemy prawdziwe cudo. Dodatkowym smaczkiem jest możliwość wyobrażania sobie, co by było, gdyby niektóre postaci spotkały się ze sobą później, wcześniej bądź w ogóle. Trzeba jeszcze poruszyć jedną kwestię związaną z lekturą tej mangi.

Mowa oczywiście o choćby jednorazowym postawieniu się w sytuacji, w jakiej znaleźli się aktorzy tego spektaklu. Sytuacji bez wyjścia. Niekoniecznie wyobrażaniu sobie siebie jako uczestnika takiej gry – po prostu zastanowieniu się nad tym, co by się zrobiło, gdyby nasze beztroskie (lub też nie do końca) życie dobiegło końca i musielibyśmy wbrew sobie stanąć do walki, w której stawką jest nasze własne życie. Walki zmuszającej nas do wyboru między sobą a innymi ludźmi. Zwłaszcza, jeśli chodziłoby o ludzi składających się na nasze codzienne życie – kolegów, sympatie, rywali, przyjaciół… Czy, aby przetrwać, potrafilibyśmy zabić najlepszego przyjaciela? Battle Royale. pozornie będące jedynie sekwencją kolejnych brutalnych scen, porusza wiele ważnych kwestii dotyczących ludzkiego życia, czy też egzystowania w obecnym społeczeństwie i najczęstszych jego problemów. Ma się rozumieć, nie uświadczymy tu filozoficznych wywodów czy też rozbudowanych dysput poruszających problematykę dzisiejszej młodzieży. Patrząc na sytuację, w jakiej znaleźli się bohaterowie, chyba oczywiste jest to, że na takie rzeczy nie ma tutaj po prostu miejsca. Tak więc nie wszystko jest podane na tacy. Jakkolwiek by to abstrakcyjnie nie zabrzmiało, uważam Battle Royale za bardzo życiowy tytuł, którego drugie dno wypada tak samo dobrze, jak to pierwsze. Może nie jest jakoś specjalnie głębokie, ale jest obecne i widoczne. Kolejna rzecz, która czyni ten komiks wyjątkowym w każdym calu.

Nadszedł czas, bym wziął pod lupę kreskę. Według mnie jest olśniewająca. Chociaż niektórzy mogą potrzebować paru rozdziałów na przyzwyczajenie się do rzadko spotykanego stylu, w jakim narysowane są twarze, to jednak cała reszta już od samego początku wgniata w fotel. Jeśli chodzi o sceny akcji, czyli oddanie ruchu i przedstawienie dynamiki, klimat tych scen i astronomicznej wielkości ładunek emocji, jaki w sobie niosą, to mogę się pochwalić tym, że czytałem prawdziwe arcydzieła, takie jak Berserk czy Vagabond. Jednak Battle Royale przebija wszystko i wszystkich, będąc pod tym względem klasą samą w sobie. Choćby dla samych stron, dla opisania świetności których trudno znaleźć właściwe epitety, warto czytać tę mangę. Akurat moim zdaniem także projekty postaci były udane. Tak więc jeśli chodzi o oprawę graficzną, manga czasami wykracza poza dostępną tu skalę ocen; w pełni zasługując na najwyższą ocenę, jaką jej wystawiłem. Skoro już o kresce mowa, przyzwoitość nakazuje poruszyć pewną delikatną kwestię… Jak już zapewne zdążyliście się domyślić, taka, a nie inna fabuła czyni tę mangę bardzo brutalną. Jak bardzo? Zarówno kontekst mocniejszych scen, jak ich prezentacja, są, delikatnie mówiąc, niespotykanie dosłowne. By nie zagłębiać się w fizjologiczne opisy, powiem krótko: krew to tutaj nie wszystko. Jestem pewien, że dla lwiej części tych, którzy dopiero przeczytają tę mangę, będzie ona najbrutalniejszą i najbardziej obsceniczną rzeczą, jaką widzieli. Ponadto bez żenady przedstawione są tutaj sceny erotyczne (o ile w niektórych przypadkach tak je można określić). Niemniej, nawet jeśli niektórych zraża perspektywa oglądania wielu naprawdę wstrząsających scen narysowanych bez żadnej cenzury, to jednak warto dać tej mandze szansę. Mnie ta brutalność w ogóle nie przeszkadzała. Uważam ją wręcz za rzecz konieczną, jeśli chodzi o tę serię.

Nawet jeśli ozdobiłbym „polecam” jakąś kombinacją cukrzących określeń, to jednak i tak efekt końcowy zupełnie nie odda tego, jak piorunujące wrażenie zrobiło na mnie Battle Royale. Ta seria zupełnie mnie oczarowała: pomysłem na fabułę, prowadzeniem akcji, ciekawymi postaciami i cudowną kreską. Niewątpliwie dostrzegłem magię tego tytułu, bowiem komiksowa adaptacja powieści Takamiego do dziś pozostaje moją ulubioną mangą. Nie gwarantuję, że każdemu się spodoba, ale myślę, że warto dać temu tytułowi szansę. Bardzo prawdopodobne, że ta seria podbije wasze serca. Akurat w tym przypadku kasowy sukces oryginału i adaptacji jest w pełni uzasadniony. Wystarczy chociażby wspomnieć o istnieniu pięciotomowej kompilacji całej mangi – „Ultimate Edition”. Czyli to, co znamy i kochamy, plus gratisy, które są prawdziwą gratką dla wszystkich fanów. Nie ma co, w tym przypadku TOKYOPOP naprawdę się spisało. Kiedy w maju tego roku ukaże się ostatni tom tego luksusowego wydania, całość na sto procent znajdzie się na mojej półce. Kupować w ciemno! Tak więc – ci, którzy Battle Royale jeszcze nie przeczytali, powinni jak najszybciej zmienić ten niepokojący stan rzeczy. Naprawdę warto.

Brak opisów dla tej mangi. Zaloguj się, aby dodać swój opis!

Komentarze: 38